Gdy Kryska wkroczyla w swoj 58ty rok zycia nie bylo fanfar z tego powodu ale wyraznie ulzylo sie jej na duszy chociaz zawsze w tle tkwila i bodla ja nieobecnosc meza i oznaki ze nigdy nie wroci.
Jednego dnia, ktorego daty nie pamietam bo wtedy nikt nie zdawal sobie sprawy ze bedzie wazna, zadzwonila do mnie mowiac ze nabawila sie kontuzji i jak do tego doszlo : robiac w jednym z duzych domow glebokie porzadki nalezalo na okna salonu, a byly ogromne, od podlogi pod wysoki sufit , salon urzadzony w stylu tradycyjnym czyli okna zasloniete ciezkimi draperiami ktore tyle co wrocily z pralni, zalozyc je spowrotem.
Kryska, jako osoba ktora zadnej roboty sie nie boi, wcale nie byla zniechecona nielatwym zadaniem. Na karnisze, ktore same w sobie byly dlugasne i ciezkie, zalozyla firanki i te bardzo grube draperie. Z nimi wyskrobala sie na drabine chcac zamocowac na uchwytach - juz samo ich podtrzymywanie bylo bardzo ciezka robota w dodatku musiala do tego uzywac obu rak i probowac nie spasc. Okazalo sie ze nie daje temu rady bo nawet z drabiny nie mogla dosiegnac uchwytow chociaz byly tuz, tuz, jeszcze 2cm, jeszcze 1 i uda sie. Wysilala sie wiec bardzo wyciagajac ramiona w gore i a ciezar calosci jakby tylko wzrastal, uniemozliwial utrzymanie balansu ciala i manewrowanie karniszami. Ona, uparta i chcaca skonczyc co zaczela, mimo rozbolalych i omdlalych ramion, nadal sie wysilala i walczyla by jednak zalozyc - ale nie dala rady. Musze tu dodac iz byla sama w tym domu, bez pomocnika.
Gdy dzwonila opowiadajac byl juz moze trzeci dzien po tej przygodzie a ona myslala ze sobie naciagnela misnie ramion. Odwolala sprzatania innych domow i probowala samym odpoczynkiem pozbyc sie bolu i niemoznosci swobodnego ruchu ramionami. Jednak bylo tylko coraz gorzej gdyz te ramiona zaczely dostawac nienaturalny obrzek.
Coz moglam na to doradzic poza pojsciem do lekarza z czym Kryska, nie majaca medycznego ubezpieczenia, ociagala sie? W koncu poszla a lekarz ocenil kondycje jako zerwane gruczoly limfatyczne, te mieszczace sie pod pachami. Poza zaleceniem noszenia uciskowych rekawow nic wiecej nie mogl doradzic. Kryska, bardzo zdolowana swa kondycja i brakiem metody leczenia, poszla do jeszcze innego by uslyszec doladnie to samo - zerwane, niefunkcjujace, nic nie mozna zrobic, nosic rekawy, to wszystko.
Meldujac mi to byla w rozpaczy, tym bardziej ze ramiona, od barku do czubkow palcow z dnia na dzien, niemal z godziny na godziny, tylko puchly, sztywnialy, skora stawala sie zrogowaciala, zaczynala miec trudnosci ze zginaniem palcow, wykonywaniu prostych czynnosci i ogolnie czujac sie chora i coraz slabsza.
Ona nie posiadla komputera wiec poprosila mnie bym u siebie wyszukala opisy tej choroby, w obu jezykach, chcac sie dowiedziec szczegolow i czy istnieje sposob leczenia, wydrukowala i podrzucila jej pod drzwi do przeczytania. Tak, podrzucila pod drzwi gdyz nie chciala by ja ktos widzial niedomyta, niedoczesana, slaba i w depresji. Zrobilam to - wyszukalam, wydrukowalam - i sama bylam przerazona tym co wyczytalam bo w obu jezykach podano iz w takich ciezkich przypadkach utraty gruczolow nie ma leczenia i konczy sie smiercia.
Kryska dzwonila do mnie coraz rzadziej mowiac ze jej kondycja sie tylko pogarsza - ramiona, dlonie, palce ma tak opuchniete i obrzmiale iz sa kompletnie nieuzyteczne, bardzo malo czynnosci z ktorymi daje sobie rade, ramiona robia sie jej bardzo grube i sztywne sterczac po bokach bez moznosci zginania, palce podobnie - sa grubymi niezginalnymi palcami sterczacymi na sztywno, bez czucia , bez mozliwosci ich zginania.
Uprzedzala ze ktoregos dnia zamilknie gdyz nie moze sie poslugiwac telefonem, niczego utrzymac w dloniach, nawet sie umyc czy nakarmic , nie zeby miala apetyt. O jej kondycji psychicznej ani nie wspomne - mozecie sobie tylko wyobrazic w jakiej byla depresji, nie mowiac ze te artykuly medyczne wyraznie mowily o smierci.
Ofiarowalam pomoc ale kategorycznie odrzucila mowiac to co na poczatku - iz nie chce by znajomi widzieli ja w takim stanie. Gdy juz doszlo do tego iz wogole nie mogla wykonywac zadnych czynnosci a te ramiona, palce staly sie takimi jak nogi na zdjeciach wczesniej pokazanych, zamowila sobie pielegniarke ktora musiala prywatnie oplacac - a wtedy to Kryska wymagala pomocy przy pojsciu do toalety bo nawet majtek nie byla w stanie sciagnac czy wytrzec tylka. Pielegniarka zagladala do niej tylko raz dziennie i byla zamowiona na krotki okres dopoki syn i synowa nie przyjada by sluzyc stala pomoca.
Tak sie stalo i pozniej juz nigdy z Kryska nie rozmawialam informacje o jej stanie dostajac od syna. Kryski ramiona doszly do niesamowitego obrzmienia, dlonie i palce tez, skora zrogowaciala, nieelastyczna, sterczace jak na strachu na wroble, co nawet utrudnialo ulozenie sie w lozku - musiala lezec jedynie na plecach. Byla coraz slabsza, letargiczna, spiaca calymi dniami, niekomunikatywna, musiano ja karmic, poic, podmywac.
Syn, chociaz odpowiadal na telefony, brzmial coraz smutniej i nic dobrego nie mogl przekazac jako ze kondycja Kryski stala sie krytyczna, nie mogla nawet wstawac z lozka by zaprowadzono ja do toalety , nie jadla, pila przez rurke polowe wody tracac przy przelykaniu.
Spytacie czy nie mozna bylo dac jej do szpitala lub hospicjum, gdzie moglaby otrzymywac bardziej fachowa opieke? Mozna by ale Kryska, gdy jeszcze potrafila myslec i mowic, zabronila ze wzgledu na koszt czegos (brak ubezpieczenia ) co i tak by nie pomoglo i ogolnie wolac byc caly czas pod piecza rodziny a nie obcych.
W koncu jednego dnia otrzymalismy zawiadomienie o Jej smierci i szczegolach pogrzebowych.
Wszyscy ktorzy Ja znali byli w szoku - my tez. Pewnie tym bardziej iz jej smierc spowodowal taki glupi i nietypowy wypadek, poza tym wyszlo ze nikt z nas nie znal tej choroby, deformacji jaka moze powodowac i zabic.
Bylam wstrzasnieta wydarzeniem a szczegolnie nie moglam sobie wyobrazic okresu gdy jeszcze Kryska byla na tyle sprawna umyslowo iz widziala co sie z nia dzieje, ze nie ma metody leczenia, ze jest skazana na smierc a za nim nastapi ona musi sie meczyc i znosic ta okrutna deformacje i absolutna niemoznosc wykonania najprostszych czynnosci. Nigdy nie zobaczylam jej w tym stanie ale z wyczytanych opisow choroby i zdjec - sami widzieliscie jak moga wygladac nogi przy tej chorobie wiec ramiona zupelnie podobnie - dobrze zdawalam sobie sprawe z okrutnosci i powagi jej stanu. Te zdjecia i fakt ze u Kryski dotkniete lymphoma zostaly OBIE rece pchnely mnie do wniosku iz z dwojga zlego lepiej miec to w nodze niz ramionach, w dodatku wyglada ze z wrodzona mozna zyc.
Wydaje mi sie ze widzac nieuniknione chyba tylko zyczyla sobie by przyszlo jak najszybciej. Stalo sie gdy miala 58 lat a nastapilo moze 3-4 miesiace po kontuzji.
W grudniu minelo 9 lat od Jej smierci .
Nauczylo mnie dwoch rzeczy :
- Zaznaczam ze smierci Kryski nie podciagam do jej leku 57 urodzin uwazajac za rezultat niefortunnego wypadku. Z poczatku dosc cynicznie traktowalam jej paniczny lek przed nimi jako cos urojonego ale szybko doszlam do wniosku ze skoro troje czlonkow rodziny z pierwszej lini pokrewienstwa zmarlo tak wczesnie, mogla pomyslec iz to dziedziczne, iz ich genetyka dyktuje krotkie zycie - wiec jej bojazn miala uzasadnienie.
- juz wczesniej zaczelam szanowac me ramiona nie naciagajac ich nadmiernie bo przesuniety dysk kregoslupa mi tak dyktowal ale od czasu wypadku Kryski jeszcze bardziej : gdy tylko cos za wysoko, za daleko, zbyt ciezkie, nie wysilam sie, wolam do pomocy meza a do odkurzania wysokich miejsc domu jak karnisze, lampy, sufitowe wiatraki, uzywam przerozne kudlatki, miotelki z dlugim stylem mimo drabinki - zakladaniem karniszy, zaslon zajmuje sie on.
Aż strach pomyśleć - gdyby nie była tak obowiązkowa i pracowita, żyłaby do dziś. Swoją drogą, dziękuję Ci, że poinformowałaś w ogóle o takim schorzeniu, bo ja nigdy przedtem o nim nie słyszałem. Ku przestrodze - a ta się przyda, bo sam często robię różne rzeczy na drabinie.
OdpowiedzUsuńNikt z otoczenia Kryski nie znal tej choroby Nitagerze.
UsuńJa mysle ze nie sama przykrotka drabina zawinila, ze glownie nadmierny, nadludzki wysilek mocowania sie z ciezarem co przeciez rownie dobrze moze sie zdarzyc stojac na podlodze.
Tak, uwazaj przy swoich majsterkowaniach, nie wahaj sie wolac o pomoc gdy cos jest ponad sily.
Przerazajace, smutne, tylko takie slowa kotluja mi sie w glowie. Pamietam w Polsce mowilo sie “zapracowal sie na smierc” mysle ze wlasnie moj tato tak umarl, serce nie wytrzymalo wysilku.
OdpowiedzUsuńBardzo smutna Kryski historia i zal ze tak mlodo umarla i ze przez ciezka prace.
Masz racje Tereso, niejeden zapracowal sie na smierc. Jednak lepiej , gdy juz do tego dojdzie, dostac ataku serca niz doigrac sie tego co spotkalo Kryske. Jej przypadek byl doprawdy okrutny i troche trwalo zanim zmarla bardzo sie meczac.
UsuńPewnie większość z nas jest w szoku i brakuje nam slow do komentowania. Straszna historia.
OdpowiedzUsuńCzytelniczka z Colorado
A co dopiero my, znajomi Kryski ! Spotkal ja niesamowicie okrutny los i z pewnoscia duza czescia rozpaczy byla swiadomosc ze powoli umiera i nic a nic nie moze jej pomoc.
UsuńW Polsce, w czasach do lat 90. gdy dostało się na studia trzeba było odbyć tzw. praktyki robotnicze. Ja takowe odbyłam i sobie obiecywałam potem, że nigdy nie będę pracować fizycznie.
OdpowiedzUsuńPotem czasami wyjeżdżałam za granicę i zdarzało się, że byłam zmuszona dorabiać fizycznie, wytrzymywałam miesiąc najwyżej. Wolałam już swoją biedną inteligencką pensję w kraju.
Szkoda kobiety, bo mniej więcej mój rocznik. To przykre, że nikt nie okazał jej więcej serca i nie zabronił wykonywania takich ciężkich prac. Np dzieci.
Bycie sprzatajaca to bardzo popularny sposob zarobku. Poniekad to kazda z nas jest sprzataczka tyle ze wlasnego domu. Ogolnie nie ma w tym niebezpieczenstw czy nadmiernie ciezkich prac - w wypadku Kryski stalo sie inaczej ale to byl wyjatek - nie slyszy sie by osoby sprzatajace spotykaly wypadki.
UsuńNo niestety, nie jesteśmy nieśmiertelni i powinniśmy jednak dbać o swoje zdrowie. Znałam kilka osób, które "pracując na czarno", bez ubezpieczenia bardzo źle na tym wyszły, bo chociaż nikt z moich znajomych nie zmarł, to jednak leczyli się potem latami i mieli zerową radość z zarobionych pieniędzy.
OdpowiedzUsuńW wypadku Kryski brak ubezpieczenia praktycznie nie mial znaczenia moze poza mozliwoscia spedzenia ostatnich tygodni w szpitalu za pobyt w ktorym i tak sie placi duza czesc. Wiedziala ze umiera i ze pobyt w szpitalu nic by nie zmienil skoro na jej uraz nie ma lekarstw czy operacji - wiec po co?
UsuńNie neguje koniecznosci posiadania ubezpieczenia jedynie zwracam uwage na fakt ze w jej wypadku nie mialo duzego znaczenia.
Nigdy nie słyszałem o takiej chorobie. Interesujące choć straszne. Zwłaszcza ze tez czasami korzystam z drabiny.
OdpowiedzUsuńBardzo straszne Jarku. I takie nieslychane co tylko dodaje szoku.
OdpowiedzUsuńJa mysle ze przykrotka drabina to tylko czesc niefortunnych okolicznosci - bo przeciez stojac na podlodze tez mozna sie przesilic, przeciagnac i uszkodzic sobie miesnie czy te gruczoly.
Az takiego finału nie spodziewałam się, to mnie jeszcze upewnia w tym, by lepiej dbać o siebie, w końcu lepiej mieć brudne firany, niż nabawić się kontuzji.
OdpowiedzUsuńNawet pani neurolog mnie kiedyś ostrzegała, żeby przy skłonnościach do migren i zawrotów głowy uważać przy różnych pracach domowych...
Bardzo smutna historia!
jotka
Ja tak nie mysle - uwazajac ze nie powinno sie wylewac kapieli razem z dzieckiem - czyli miec brudne okna i firany. Po prostu jesli samemu sie nie daje rady nalezy znalezc inne rozwiazanie.
UsuńTak sie stalo u mnie - juz nie myje okien osobiscie i z drabiny jak dawniej, zatrudniam do tego firme, najwyzej zajmuje sie tylko malymi i latwymi, do zakladania firan angazuje meza.
Miewam zawroty glowy i niekoniecznie w momentach zajec - czasem siedze na krzesle a zdarzaja sie.
Owszem , można zatrudnić kogoś lub poprosić o pomoc, ale czasami nie zdajemy sobie sprawy z własnych ograniczeń i nieszczęście gotowe!
UsuńTak a propos sprzątania, przypomniało mi się jeszcze coś z mojego doświadczenia. Ostatnio chowałam w swoim biurze dekoracje świąteczne, zwykle trzymamy je na strychu dokąd prowadzą składane schody. Koleżanka weszła na strych, a ja z wysokości trzeciego schodka podawałam jej torby z dekoracjami. Podając dwie ostatnie reklamówki, które były bardzo lekkie, przenosiłam je z jednej ręki do drugiej, był moment, gdy puściłam się drabiny i wtedy nagle straciłam równowagę. Nie wiem jak to się stało, że całym ciałem skoczyłam na lewą stronę, dlaczego nie złapałam się tej drabiny z powrotem, z prawej strony jest ściana. W ten sposób zerwałam wiązadła krzyżowe przednie i praktycznie stałam się prawie kaleką w ułamku sekundy. Muszę się poddać operacji, tzw.artroskopii, a potem wielomiesięczna rehabilitacja. Chociaż tak bardzo dbam o siebie, nadal nie mogę uwierzyć, że zdarzyło mi się coś takiego. Mam wrażenie, że procesy starzenia kontynuują swoje nieuchronne działanie.
OdpowiedzUsuńTeż kolega lekarz powiedział, że to była sekunda zaburzenia neurologicznego, gdy spojrzałam do góry. Męczę się już ponad rok z półpaścem ocznym, mam w połowie drętwicę czoła.
Ale żeby nie było już tak tragicznie, to powiem, ze rodzice moich uczniów patrzą zawsze na mnie z podziwem, mówiąc, że się nic nie zmieniam i tak trzymać.
Pozdrawiam.
O takich sekundach zaburzen slysze czesto a takze zdarzaja mi sie i niekoniecznie w chwilach wykonywania jakiejs pracy. Czesto siedze na krzesle przy laptopie a tu buch, dostaje zawrotu.
UsuńBardzo mi przykro ze nabawilas sie tak powaznej kontuzji, ze musisz przejsc przez operacje. Zycze by byla udana a rehabilitacja okazala sie szybka i skonczyla sukcesem.
Straszna historia, straszna.
OdpowiedzUsuńAni nie miałam pojęcia, że tego rodzaju przypadłość może zaistnieć... a chadzam do "teściowej" wieszać firanki i zasłony, czego nienawidzę z całej duszy, ale "oni tego nie potrafią".
Tak się zaczytałam w historii Kryśki, że - wyobraź sobie - poniosłam skutki. Otóż wstałam dziś o 5.00, żeby stawić się przed przychodnią w odpowiedniej porze, coby się zarejestrować do lekarza. I kurdeflak czytałam czytałam i nie zauważyłam, że już pora wychodzić. W rezultacie byłam w kolejce szesnasta i się nie dostałam. Całe wstawanie na nic!