8 lutego 2021

JAK MNIE SUPER BOWL OSZUKAL A TAKZE NIE KUPIE SOBIE . . . . .

.....tej ksiegi -


Ten Manual jest wydawany co pare lat od roku 1899 a jest ksiega medyczna, niezmiernie popularna wsrod rodzin, taka w rodzaju ksiazek ktore musi sie miec. Nalezy pamietac iz w tamtych czasach ludzie bardzo czesto mieszkali z dala od miast = szpitali i lekarzy, komunikacja byla w pieluszkach wiec niejedna rodzina leczyla sie sama, z ksiazki. Oczywiscie przed Epoka Komputerowa cieszyla sie jeszcze wieksza popularnoscia niz obecnie.
 Wielka jej zaleta jest to iz nie tylko podaje kuracje danej dolegliwosci ale rowniez diagnozowanie chorob.
 Kazde nastepne wydanie robilo sie grubsze, posiadalo wiecej informacji, zdjec, ilustracji, nowych medycznych terminow i metod. Obecnie wydano 20ta edycje a sklada sie z 3500 stron co czyni ja najgrubsza ksiazka jaka widzialam na oczy. Posiadalam dwie wczesniejsze edycje, o mniejszej ilosci stron, nie pamietam ilu. Jedna kupilam w sklepie z uzywanymi ksiazkami , po kilku latach druga, bardziej aktualna, na garazowej wyprzedazy.
 Merck nie jest jedyna instytucja drukujaca ksiazki medyczne - podobne wydaje John Hopkins, Harvard, Mayo Clinic i inne mniej slynne miejsca. Merck ma osobne poradniki veterenaryjne, osobne tyczace zwierzat hodowlanych i innego rodaju poradniki.
 Dlugie lata, te przedkomputerowe, polegalam na wlasnych Manuals choc nigdy nie siadlam by studiowac je dla przyjemnosci czy ciekawosci a tych koniecznych momentow bylo zaledwie kilka. Chociaz wiadomosci sa podane w prosty i zrozumialy sposob jest jednak bardziej podrecznikiem dla studentow medycyny niz laikow, chyba ze sie pominie w opisie czesc chemiczno-biologiczna. 
Wspominam o tej ksiazce dlatego ze skoro wydano najnowsza edycje to pomyslam o jej kupnie i w zwiazku z tym te obie stare zanioslam do uzywanego sklepu gdzie znajdzie chetnego.
 Zamiarem pochwalilam sie mezowi pytajac czy skoro bede kupowac dla nas czy nie byloby dobrze kupic rowniez dla dzieci i ich rodzin, niech maja pod reka?
  I nawarzylam sobie piwa!!!! Nie wiadomo czy bardziej sie ze mnie wysmial czy akurat mial taka wesola chwile. Wysmial bo orzekl ze czasem to jakbym byla jedna noga w sredniowieczu, czesto zarzucajac mu podobnie. Ze na guzik dzieciom ksiazki skoro maja komputery, skoro doktory, kliniki na kazdym kroku, ze w domu najwyzej leczy sie przeciecie nozem o ile nie wymaga szycia, reszta nalezy do fachowcow a takze ze on osobiscie nigdy by nie polegal na diagnozowaniu z ksiazki jako ze ono musi byc poparte testami, przeswietleniami czyli i tak musi sie pojsc do lekarza.
 Stulilam uszy wysluchujac bo dotarlo do mnie ze ma racje, ze niewatpliwie ksiazka ma swe dobre strony ale faktycznie nie powinno sie samemu diagnozowac i leczyc.  Co mnie naszlo z tym zamiarem zakupu nastepnej ksiazki nie mam pojecia ale na szczescie - i przed zamowieniem dla dzieci - wybito mi z glowy. Nie kupie wiec a to oznacza koniec jakiejs tradycji a takze posiadania najgrubszej ksiazki swiata.
 W opiniach nabywcow jeden facet napisal ze jak kocha te ksiazki i wciaz odnawia to z tej niezadowolony bo chcacy takiego giganta tresci zmiescic w ksiazke o "ludzkich" rozmiarach wydrukowano ja na bardzo cienkim i delikatnym papierze, tak cienkim ze druk jednej strony przebija na druga robiac tresc nieczytelna a takze gdy chcial cos napisac na marginesie (kto pisze po ksiazkach? toz to morderstwo!) to poprzebijal kartke olowkiem.
Jednym slowem spotkalo mnie fiasko i zostalam bez medycznej ksiazki nowej czy starej. I dobrze bo faktycznie jesli skorzystalam z nich ze dwa razy to wszystko.
Jedyna przydatnoscia bylo poznanie przeze mnie slowa "flatulence", medyczny termin na okreslenie procesu gastryczno-trawiennego ktorego rezultatem jest .... gazowanie.
 Bardzo mi sie podobalo bo brzmialo salonowo zamiast ordynarnie ale nie mialam okazji go uzyc az do czasu gdy odwiedzila nas kicia corki. Siedziala przy nas, ogladajacych film i smrodzila na co corka zbesztala ja mowiac iz w towarzystwie sie nie puszcza farts (bakow), na co ja zaraz stanelam w obronie kici mowiac iz ona nie fart-uje, ona ma flatulence. Oj, mielismy smiechu z tego ale jakos kazdy chetnie przejal me nazewnictwo i od tej pory, by brzmialo ladniej i mniej smrodliwie, tak mowimy, w dodatku wnuki przejely to okreslenie i tez sie nim poslugujac ale jedynie w odniesieniu do kici.  

Drugi bolesny cios zadal mi wczorajszy Super Bowl.
 Nie, nie stalo sie przez to ze np przegrali moi faworyci bo nie mialam ich, bylo mi obojetne kto wygra. Nawiasem mowiac mecz byl dosc nudny w sensie ze jednostronny, bez napiecia. Ogladalam tylko polowe a i to nielicznymi fragmentami glownie czytajac ksiazke. Przerwa wypadla akurat zbiegajac sie z pora mojego pojscia do lozka wiec tak zrobilam, lekcewazac mecz.
Natomiast dosc pilnie ogladalam samo rozpoczecie choc wiedzialam ze bede plakac bo ja zawsze staje w czasie hymnu na bacznosc, reke trzymam na sercu, spiewam pod nosem i placze. Oprocz hymnu lubie widziec sztuczne ognie, prezentacje choragwi , przelot samolotow. Oprocz swieta 4 July chyba zadne inne nie jest wyrozniane takimi wojskowymi akcentami  - co dodatkowo mowi jakie jest wazne dla amerykanow.
Gdy przy okazji pokazali widownie to mnie zatkalo jak kiedys w tej meksykanskiej restauracji - glowa przy glowie, ramie przy ramieniu, na stadionie o pojemnosci 80 000 ludzi. Plus porzadkowi. Oczywiscie zaczelam pomstowac i dziwic sie ale maz mnie uspokajal mowiac ze nie, ze czytal wczesniej iz maja cos zrobic z tymi pustymi siedzeniami by nie wygladaly pusto, ze na zblizeniach zobaczymy co. 
Wklejam zdjecia obrazujace co wymyslono:

Czy widzac to nie moglam
pomyslec ze stadion pelny?

Dopiero pozniej z innych ujec  poznalam na czym ta pelnosc polegala - na uzyciu atrap ludzkich. Na kazdym nieczynnym miejscu siedziala sobie ludzkich rozmiarow kartonowa atrapa ze zdjeciem realnego czlowieka. Wiec w ten sposob mnie Super Bowl nabral.




Dzisiaj, skoro internet huczal najwiecej o SuperBowl i podawal pewne statystyki i szczegoly , dowiedzialam sie ze chociaz pojemnosc stadionu jest 80 tys , by zachowac dystans sprzedano jedynie 25 tys biletow. Nie roznoszono jedzenia i picia (czyli piwa) jak zawsze. Byly jeszcze inne ograniczenia ale wszystkiego nie czytalam , jedynie dowiadujac sie iz do organizacji, porzadkow, zaplecza technicznego zatrudniono 7 500 ludzi - kazdy jeden zaszczepiony oboma dawkami.  Wyobrazam sobie ze zrobienie samych atrap w ilosci ile? 55 tys .wymagalo armii plus rozlozenia ich w odpowiednich miejscach.
A wedlug opini polowy amerykanow niepotrzebnie jako ze polowie sie pomysl nie spodobal. Powiedzieli ze to robienie na sile atmosfery normalnosci, ze wedlug nich powinno sie pokazywac rzeczywistosc a nie jej atrape.
Wcale mnie dziwi ta roznica opinii bo jak dlugo zyje nie spotkalam sie z jednomyslnoscia.   






  
  

 

6 komentarzy:

  1. Też uważam, że powinni w TV pokazywać rzeczywistość, a nie iluzję. Jest taka a nie inna sytuacja i może właśnie pokazując "nagą prawdę" przemówili by ludziom do rozsądku, że niestety żarty to się już dawno skończyły a zabija nas to czego nie widać i w co masa ludzi nie wierzy.. Co do tego podręcznika - lepiej organizowaliby kursy pierwszej pomocy, bo nim przeczytasz w razie potrzeby co masz zrobić gdy ktoś się np. czymś zakrztusi to delikwent może spokojnie ducha wyzionąć.A w kompie znajdziesz wszystko, tyle tylko ,że nie zawsze na 100% dobrą informację- trzeba po prostu wcześniej wiedzieć, które strony w razie potrzeby "wywoływać".
    Serdeczności;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie nie robi roznicy czym zapelniaja trybuny albo nie a nawet smieszy ze ludziom chce sie to dyskutowac. W tym wypadku waznym bylo zeby zachowac dystans i to sie liczylo.
      Ksiazki medyczne traca swa dawna przydatnosc bedac wyparte Internetem ale wydaje mi sie ze oba sposoby , maja potencje narobic szkod bo samodiagnoza jest ryzykownym krokiem. Z doswiadczenia wiem ze latwiej w ksiazce znalesc potrzebny temat niz na internecie ktory majac haslo prowadzi do setek linkow wiec narzuca szukanie, porownywanie, nigdy nie dajac pewnosci ktory jest tym najblizszym prawdy - ksiazke otworzysz i dostajesz jeden. Internet tez musi sie otworzyc i czytac zanim zastosuje potrzebny zabieg wiec pod tym wzgledem sa podobne.

      Usuń
  2. Na naszych stadionach tez te tekturowe atrapy , podobno zawodnikom to pomaga.
    A co do baków - w niektórych kulturach bekanie i puszczanie baków są mile widziane, zwłaszcza bekanie, bo to świadczy, że gościom smakowało...no nie wiem.
    Posiadanie tego typu książek rodzi pokusę ciągłego zaglądania i wymyślania sobie chorób, których najczęściej nie ma...

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiedzialam ze ten sposob zapelniania trybun jest powszechnym .
    Ja mialam inaczej - prawie nigdy do tych ksiazek nie zagladalam, jakby samo posiadanie ich mi wystarczalo. Czyli u mnie robi sens juz nie kupowac. Chociaz dostregam pozyteczna ich strone to zarazem widze ze sa troche niebezpieczne bo ucza samodiagnozowania a to moze byc wielka pomylka - np wiem ze istnieje ok 100 odmian artretyzmu, kazdy wymagajac troche innego leczenia i lekow i badz madry ktora ci dolega - tylko specjalista moze o tym zdecydowac.
    Zgadzam sie ze ludzie co uslysza o jakiejs chorobie to zaraz czuja ze ja maja.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, teraz wszystko jest w komputerze. Ale książki sa takie miłe...
    Jednomyślność w sumie może być nudna. Byleby jakoś kulturalnie prezentowac swoje poglądy. Ja np dobrze odbieram ten pomysł, graczom może choć troche było przyjemniej grać.

    OdpowiedzUsuń
  5. Oooo, bylaby nudna ale ile wasni i nienawisci usunela.
    Podobnie jak Ty jestem zwolenniczka spokojnej dyskusji, wzajemnego wysluchania sie a jesli chodzi o ludzkie atrapy to jest mi obojetne - jesli graczom podniosly ducha to niech sobie siedza na stadionie.

    OdpowiedzUsuń