Cul de sac to okreslenie slepej ulicy, najczesciej zaprojektowanej w formie kregu, czesto z klombem w srodku. Kupujacy nowy dom bardzo lasza sie na taka lokacje gdyz przynosi duzo korzysci : daje uczucie zblizenia sie z sasiadami tworzac nieduzy a zaufany krag znajomych, miesci sie w jakiejs odleglosci od ruchu ulicznego, wjezdza w nia tylko ten kto na niej mieszka lub jest zaproszony, sluzby porzadkowe i naprawiacze, latwo zauwazyc obcego ktory nie powinien sie tam krecic, dla dzieci jest bezpieczniejszym miejscem do jazdy na rowerach czy gry w pilke, w razie nieobecnosci wlascicieli domu cala reszta ma latwosc trzymania nan oka.
Moja corka tak mieszka i jest z tego bardzo zadowolona. Zna mase innych sasiadow ale ci z polkola sa specjalnymi. Jej cul de sac to 5 domow, z klombem posrodku, a alejka pomiedzy glowniejsza ulica a zakolem jest wprawdzie bardzo krotka ale i tak zapewniajaca te plusy ktore wymienilam. Ta krotkosc pozwala przy okazji byc bardzo blisko rowniez ze sasiadami mieszkajacymi na wprost wjazdu do polkola. Jeden z nich jest Zydem zyjacym z leciwa matka ktora bardzo rzadzi synem a syn ma prawie 70 lat i jest bardzo posluszny (mozna pisac Zyd czy nie? bo teraz trudno wyczuc co dozwolone), inni to stare, ponad 80cio letnie malzenstwo ale ludzie bardzo aktywni, inni, Gabi i maz maja nowo urodzone dziecko, Kevin z innego domu ma troszke wiekszego synka i psa. Corka mieszka w tym miejscu siodmy rok, ci inni jeszcze dluzej, wiec mieli czas sie zapoznac i dobrze wspolzyc, jednak pandemia, tak szkodliwa pod kazdym wzgledem, spowodowala iz niechcacy stworzyla dobry zwyczaj - i taki ktory moze ja przetrwa.
Zaczelo sie rok temu, gdy to cale USA przechodzilo Wielkie Krajowe Zamkniecie, gdy ludzie wiekszosc dnia spedzali w domu lub kolo domu czy na spacerach - ale z niemoznoscia odwiedzania restauracji, sklepow, miejsc rozrywkowych, urzadzania piknikow, rejsow po oceanie i party. Gdy tylko minelo zamkniecie okazalo sie ze wiele ulgi nie ma jako ze nadal istnial zakaz spotykania sie, odwiedzania. Moja corka tez to zaczela odczuwac tym bardziej ze juz od jakiegos czasu pracowala z domu co bedac wygodnym po jakims czasie nudzi i dokucza - bo nie da sie ukryc iz tygodnie izolacji pokazaly iz ludzie pragna swego towarzystwa , smiechu i urozmaicenia.
Wymyslila wiec sobotnie sasiedzkie spotkania na cul de sac. Tu napomkne iz tego rodzaju party/pikniki nie sa nowoscia, sa urzadzane a uczestnicza w nich cala ulice : urzadza sie duze grillowanie na kilku grillach, kazdy przynosi jedzenie i picie, wynajmuje sie dmuchane atrakcje dla dzieci - ale to w normalnych, zdrowych czasach. Wtedy gdy corka wymyslila to majac na uwadze pandemie i bojazn wirusowa kazdego mieszkanca, najpierw zapytala czy byloby mozliwym zachowujac srodki ostroznosci, pierwszym bedac dystans. Wszyscy sie zgodzili i wogole byli zachwyceni pomyslem. Wiec w pewna sobote wieczorem, po domowej kolacji, kazdy sie pojawil na tym okraglym zajezdzie : corka i ziec przytargali lawe i dwa stoliki, podreczna lodowke na napoje, worek na smieci, sasiedzi przyszli ze swymi plazowymi krzeslami, lezakami i stolikami i tym czym chcieli przegryzac i pic. Corka proponowala posiadowke na swym patio tym bardziej ze ono ma zadaszenie co dawaloby ochrone w czasie deszczu ale Gabi musiala utrzymac taka odleglosc od swego domu by jej dziecinny monitor nie tracil zasiegu. Wiec zostalo na tym ze siedzieli na podjezdzie. Rozsiedli sie w przepisowej odleglosci i przegadali do poznej nocy. Nawet pies Kevina byl zadowolony jako ze mogl przebywac na wolnosci do pozna i jeszcze po kryjomu dostawac od kazdego jakis przysmak.
Kazde nastepne spotkanie, a zaczely miec miejsce co trzy tygodnie, stalo sie bardzo wyczekiwane i obficiej zorganizowane. Pierwsze to byly pokolacyjne przegryzki jak paluszki, krakersy z masami serowymi, chipsy i salsa, owoce - pozniej zaczeto przynosic wiecej i wiecej, posiaduszki tez ciagnely sie czasem do dobrze po polnocy co na Florydzie mozliwe caly rok - ich zima wymaga co najwyzej swetra. Jednego razu corka kupila pierogi, ugotowala i pozniej przypiekla - niezmiernie wszystkim smakowaly, tak samo jak polski sernik. Krakersy pomalu zanikly a nawet kolacje jedzone w domu bo kazdy widzial ze zwiekszajace sie menu robi sie wystarczajaca kolacja plus odpada mycie naczyn jako ze plastykowe talerze ida do smieci i tyle.
Najbiedniejszy (tak, tak, zyd tez moze byc biedny) byl Zyd - nie pamietam jego imienia - bo wiadomo, religia zabraniala mu probowac niektorych potraw. Zawsze musial przynosic swoje a czyje jedynie podziwiac. Niejeden raz spacerowicze widzac to zgrupowanie serdecznie pozdrawiali mowiac "ale macie fajnie", albo "o szkoda ze ja tu nie mieszkam" a nawet ociagajac sie z odejsciem jakby czekajac na zaproszenie do przylaczenia sie.
Ten zwyczaj powstal moze w czerwcu i ciagnie sie do dzisiaj chociaz od dawna restrykcje zmalaly, nastapilo otwarcie miejsc i wyboru rozrywek, moznosc sptykania sie poza domem - a takze ma przelotnych, okazyjnych gosci. Pamietacie moze Geno, czarnego znajomego corki ktory byl moim partnerem do tancow na weselu? On jednej soboty wpadl w odwiedziny bez umawiania sie i trafil na ten wspolny wieczor i oczywiscie tak sie rozsiadl (i zajadl) ze odjechal do domu po 4tej rano - tak dlugo trzymajac bidnego Johna na "ulicy" bo wszyscy inni sie rozeszli do lozek ale Genowi nic to nie dalo do zrozumienia. Zapowiedzial ze chce byc powiadamiany o nastepnych bo sa takie wspaniale ze chce w nich uczestniczyc. I tak jest - corka go powiadamia i za kazdym razem przyjezdza przywozac swe kulinarne pomysly. Takze inni znajomi corki czesto choc nie za kazdym razem przyjezdaja choc maja swa dzielnice i sasiedztwo. A menu spotkan juz calkiem inne bo sie rozroslo - udka kurczaka, pieczone zeberka, smazone ryby, odpowiednie do tego dodatki, sery, owoce, desery - co nowe spotkanie to ktos przynosi cos nowego by bylo inaczej .
Mieli taki wieczor w sobote - corka zakupila 4ry duze pizze, dwie rozne salatki, pieczywo, ci inni sasiedzi przyniesli lasagnia, inne salaty, plastry pieczeni, warzywa zrobione na parze, owoce i lody. Geno oczywiscie sie pojawil a tak znow zasiedzial ze w koncu John go wpakowal nad ranem do goscinnej sypialni. I nadal najbiedniejszy w tym wszystkim jest Zyd, zywiac sie swoim wlasnym........
Corka lubi te wieczory bo nie tylko super przyjemne i rozrywkowe - czesto ich bola brzuchy od smiechu - ale wygodne bo nie robia w domu balaganu, samo sprzatanie po nich jest pestka. Nawet jesli ktos musi isc do toalety to korzysta ze swej wlasnej majac dom pod nosem. W dodatku teraz jest latwiej bo kazdy zaszczepiony wiec nie musza siedziec w maseczkach, moga sie skupic przy stoliku a nawet pozniej nie byc wystraszonym kazdym kichnieciem czy kaszlem.
Opowiadala mi o tym sobotnim przekazujac pewne szczegoly bo znam tych wszystkich sasiadow, ich sytuacje, ich klopoty i radosci - i troche zazdroscilam. Lubie tak - przyjacielsko ale z dystansem, bez odwiedzania sie ale z bliskoscia, serdecznie ale bez narzucania, uprzykszania sie. U mnie nie moglabym tak zrobic a glownie z braku cul de sac - sa ale nie w mej ulicy. Jesli to musialyby sie odbywac na trawniku i raczej tylnym by zachowac jakas prywatnosc. Nie obeszloby sie bez wlazenia do mego domu by cos odgrzac, wysikac sie. Moze urzadzilabym raz ale nie co 3 tygodnie. Poza tym teraz poniekad za pozno - nie ma ograniczen, nie ma maseczek poza publicznymi miejscami, ludzie sie odwiedzaja i bawia, korzystaja z restauracji, kin, filharmonii - piknik u Serpentyny nikomu teraz potrzebny.
A corka uslyszala iz wszyscy sobie zycza by te spotkania byly nadal kontynuowane, ze lzejsza sytuacja pandemiczna wcale nie powinna ich zlikwidowac jako ze kazdy uczestnik je bardzo lubi, zawsze ma na nim kupe smiechu i ciekawych rozmow. A takze iz niezmiernie ulatwily przetrwanie najgorszego okresu.
Świetny pomysł, fajna lokalizacja, nie znałam tej nazwy.
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że u nas podobnie , nawet w blokach , na przykład na tym samym pietrze piły kawę sąsiadki, każda niby u siebie, ale przy otwartych drzwiach lub na ogródkach działkowych, na świeżym powietrzu.
My do teraz spotykamy się z niektórymi głównie na świeżym powietrzu i to jest dla mnie super, bo nie przepadam za licznym biesiadowaniem.
jotka
I bardzo dobrze jotko, ze ludzie, bez wzgledu jak i gdize mieszkaja, znajduja bezpieczny sposob na lacznosc i przyjemnosc. To jest duzo wiecej niz zabicie czasu.
UsuńMam tak jak Ty - wcale nie przepadam za biesiadowaniem, prawde mowiac po godzinnie bycia w towarzystwie jestem gotowa wracac do domu. Na powietrzu i w swobodnych warunkach ma to bardziej znosny charakter.
O ile się orientuję to rondo/klomb nie jest koniecznym atrybutem cul-de-sac.
OdpowiedzUsuńW Australii trzymamy się angielskiej nazwy - No thru road. Przyznaję to bardzo prozaiczna nazwa.
Natomiast sąsiedzkie spotkania w takiej uliczce to bardzo stara tradycja i covidowe restrykcje chyba niczego tu nie zmieniły.
Pozdrawiam.
Nie, nie jest koniecznym ale czestym, glownie w rezydenkich rejonach. Zreszta widac na zdjeciach - niektore maja klomby, niektore nie. One niewatpliwie miejscu dodaja urody a takze odrozniaja od tych zwyklych, przyziemnych dead end.
UsuńOwszem, spotkania sasiedzkie maja swa dluga historie i tak napisalam w poscie - w czasie pandemii staly sie czyms wiecej niz tylko rozrywka przynoszac kontakt z ludzmi podczas kilku tygodniowego zamkniecia.
Dziekuje - trzymaj sie dobrze Lechu.
Pomysł świetny, bardzo mi się podoba.Tu to tylko w Sylwestrową noc wylegają sąsiedzi na ulice i szaleją z petardami,sztucznymi ogniami, ale nikt nic nie je, nie siedzi i nie rozmawia.Czasem sąsiedzi sterczący na balkonach i podziwiający z góry te kolorowe sztuczne ognie tylko się pozdrawiają i wymieniają noworoczne życzenia.
OdpowiedzUsuńSerdeczności;)
Te spotkania sasiedzki, w zdrowych czasach czy obecnych, to jakby przedluzenie ogolnej serdecznosci i towarzyskosci amerykanow, zgodnie z opinia jaka mamy - wciaz weseli i przyjazni. Te pandemiczne niewatpliwie pelnia dodatkowa role dajac jakas blizsza szanse wzajemnych kontaktow. Prawde mowiac nie sa juz potrzebne bo duzo sie zmienilo na lepsze ale skoro sasiedzi polubili i chca kontynuowac to nic zlego.
UsuńPozdrawiam
Bardzo Ci dziękuję za ten wpis. Teraz wreszcie wiem, o co dokładnie chodzi. :)
OdpowiedzUsuńProsze bardzo.
UsuńTeraz ja nie wiem o co chodzi - o cul de sac?
Madra corka, super pomysl i tyle radosci dla ludzi. Pozdrowienia
OdpowiedzUsuńWprawdzie zwyczaj spotkan sasiedzkich nie jest nowoscia ale faktycznie pomysl ich organizowania w zdrowy sposob dobrze jej wyszedl i postanowili kontynuowac mimo iz juz nie ma tej pandemicznej potrzeby.
UsuńDziekuje Moniko i mocno pozdrawiam.
Mieszkam na zamknietej ulicy prawie na jej koncu ale sa dwie sciezki z dwoch sasiednich ulic bo przy mojej ulicy jest park, mam tylko zlosc na tych co wjezdzaja niepotrzebnie w ulice ktora jest nieprzelotowa , wtedy mam ochote powiedziec im “naucz sie czytac” bo przeciez jest znak.
OdpowiedzUsuńTwoja corka jest bardzo towarzyska, swietne sa te imprezy i zdrowe bo na powietrzu, kiedys kiedy bylam mloda uwielbialam rozne spotkania towarzyskie, jako harcerka obozy biwaki, potem studenckie Imprezy, Rajdy, teraz na stare lata najlepiej mi ze sama soba.
Mam podobnie - mnie tez najlepiej samej ze soba. Nie unikam ludzi ale znajomosci utrzymuje w sposob kotrolowany, tyle co grzecznosc wymaga.
UsuńU Ciebie pewnie bliskosc parku burzy caly spokoj i prywatnosc miejsca zamieszkania. Mnie by tez zloscilo, zwlaszcza jesli by lazili po moim prywatnym trawniku, czego tu na szczescie sie nie spotyka bo szanuja prywatna wlasnosc.
Mam ochote zaczepic temat poprawnosci politycznej a raczej politycznej niepoprawnosci, czy wolno mowic pisac Zyd albo Murzyn ? i tym czy mamy wolnosc slowa, ciagle pamietam Murzynka Bambo z elementarza, pierwszy wiersz na pamiec, bylam dumna z samej siebie z wiersza i oczywiscie z Murzynka, czy ja juz wtedy bylam rasistka? ale jak to tak przeciez kochalam Bambo. Wiec mam gdzies ze ktos mnie nazwie niepoprawna politycznie, kiedy uzyje slowo Zyd
OdpowiedzUsuńPoprawnie byloby "izraelczyk" ale podobnie jak Ty mam w nosie ta poprawna polityke a Zyd bardziej podkresla fakt iz jesli nim sie jest to nalezy spozywac tylko koszerne potrawy. Zawsze mnie smieszy unikanie wyrazenia negro bo przeciez w hiszpanskim to oznacza "czarny" - wiec jak oni maja okreslac ten kolor bez stosowania tego slowa? U nas przeciez hiszpanski jest drugim urzedowym jezykiem. Dla mnie to wszystko jest jednym wielkim sileniem sie by nie urazic drugiego ale bardzo plytkim i niewaznym sposobem.
UsuńWspaniałe są takie sąsiedzkie spotkania. A pomysł ulicy zakończonej rondem bardzo mi się podoba. Bardzo ułatwiający życie.
OdpowiedzUsuńRacja - proste a nie tylko pozyteczne bo jesli takie rondo posiada klomb to tylko dodaje urody. U corki tak jest, w dodatku ona swoim kosztem przebudowala go dajac mu ladniejsze rosliny i palme w srodku, takze swiatla. Mogla bo wlasciwie nalezy do niej choc wyglada na publiczne.
OdpowiedzUsuńZ tego co slysze od corki sasiedzi niezmiernie lubia te spotkania i chociaz juz nie musza skoro zycie wrocilo do normalnosci, beda je kontynuowac.
U mnie czesto odbywaja sie basenowe party dla doroslych. Basen jest czynny jedynie przez lato wiec duzo ich nie ma. W taka towarzyska sobote basen zamykaja wczesniej dla ogolu, glownie chodzi o dzieci i mlodziez, zostawiajac otwarty dla doroslych jako ze oni przynosza alkohol. Bawia sie do polnocy. Nigdy nie bralam w tym udzialu.
Mamy rowniez korty tenisowe, boisko, plac zabaw dla dzieci, jezioro i wiele miejsc do spacerow. Moze z wczesniejszych zdjec pamietasz jak to mieszkamy w zieleni, w lesie doslownie, wiec nie brakuje miejsc do spacerow. To bylo wspaniale w czasie zamkniecia - bo niby nalezalo unikac towarzystwa ale tak calkiem nigdy nie bylismy zamknieci w czterech scianach majac moznosc spacerow czy przebywania w swych ogrodkach.
Haha - gdybym ja mieszkala w takim cul de sac to nikt by mi nie zrujnowal trawnika, o czym meldowalam.
Fajne fajne fajne!
OdpowiedzUsuńCul de sac znałam jako tytuł filmu Polańskiego (po polsku "Matnia") - w tym znaczeniu przenośnym: sytuacji bez wyjścia. Natomiast nie miałam pojęcia, że to również określenie takiej ślepej uliczki.
Wygląda to wszystko bardzo sympatycznie - oczywiście zależy, na jakich się trafi sąsiadów. Ja sama nieraz myślałam, że byłoby nie od rzeczy zorganizować taki sąsiedzki, blokowy wieczór - między blokami są duże tereny zielone. Właśnie na tej samej zasadzie, ze każdy coś tam przyniesie do jedzenia. No, to było jeszcze przed pandemią. Dużą wygodą jest w tym wypadku, że na siku można skoczyć do siebie :)
Ale potem sobie przypomniałam, jak to u nas w Polszcze bywa, gdy ktoś się wykaże inicjatywą, a potem go obmówią na wszystkie strony :(
Obgadywanie to pierwsza i bardzo brzydka cecha Polakow - niestety niemal legendarna. Wlasnie przez nia unikam tutejszej Polonii - nie potrafia sie spotkac i porozmawiac na neutralne tematy albo takie wspolne dla kazdego a nie osobiste, cokolwiek drugi ma czy zrobi to podlega krytyce. Slyszac od razu wyczuwam ze ino sie zamkna za mna drzwi to nie zostawia na mnie suchej nitki. Niepotrzebne mi to.
OdpowiedzUsuńSasiedzkie spotkania z pewnoscia sa bardzo mile a w czasie pandemii odgrywaly jeszcze inna role. Nie wiem co zrobia inni ale wyglada ze u corki beda sie nadal odbywac.
Dziekuje i pozdrawiam.
kapitalny pomysł, na który nigdy za późno - urządzaj. przyjdzie każdy, komu dopisze czas i ochota. łącznie z Tobą.
OdpowiedzUsuńja poznałem sąsiadów podczas powodzi tysiąclecia - siedzieliśmy razem na schodach kamienicy i knuliśmy, jak uchronić się przed najgorszym. do dzisiaj znam tych sąsiadów, którzy wtedy byli na miejscu. a inni? kompletnie są mi obcy.
Nie bez powodu powstalo powiedzenie - prawdziwych przyjaciol, w tym wypadku serdecznych sasiadow, poznajemy w biedzie. Wiele okazji zbliza ludzi ale faktycznie najbardziej wartosciowe sa te gdy podadza reke gdy jestes w klopocie. Takich ludzi sie docenia, ufa i kocha. Jak dobrze ze trafilas na bardzo milych i pomocnych ludzi - nic dziwnego ze pamietasz.
OdpowiedzUsuńPrawde mowiac te corki spotkania nie mialy miejsca w bardzo tragicznym czasie ale daly wzajemne zblizenie sie, rozrywke, jednym slowem przyjemnosc.